piątek, 28 marca 2014

Pyrkon 2014

Piątek, sobota, niedziela. 3 dni, które zapamiętam na długo. 3 dni obfitujące w ogromną ilość rzeczy, do których przyszło mi się ślinić! Mój pierwszy konwent - mam nadzieję, że mimo wszystko nie ostatni. A i w tym roku niewiele brakowało, bym nie pojechała.

Przez cały tydzień przed wyjazdem byłam so excited! Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Zwłaszcza, że moją towarzyszką miała być dziewczyna, której nie znam, o której praktycznie nic nie wiem. Na szczęście okazała się niezwykle sympatyczna, urocza i wprost przemiła. I miała takie fajne kudły do targania ^^ Dawała się łaskotać i nie przeszkadzało jej, kiedy opierałam na niej swój zmęczony wilczy pysk.

Po obejrzeniu pewnego pyrkonowego filmiku oraz przejrzeniu większej części dyskusji o nim na fejsie, byłam nieco zdenerwowana. Ludzie mieli być przyjaźnie nastawieni, tymczasem pluli na siebie w komentarzach jak wszędzie indziej. Według mnie, nie było o co. Filmik mi się podobał, był ładnie zrobiony, oczy mnie nie bolały.


Stres uciekł jeszcze w mojej rodzinnej dziurze. Na przystanku spotkałam trójkę osobników, którzy wyglądali jak "swoi". Po chwili usłyszałam, że rozmawiają o Pyrkonie i zrobiło mi się cudownie wesoło. Szkoda, że nie odważyłam się zagadać.

Już w Poznaniu, ale jeszcze w busie, przed wejściem na targi dostrzegłam tłum ludzi. Nie mogłam się doczekać! Odwiedziłam dworcową galerię i było coraz lepiej. Mijały mnie dziewczyny w piżamach, ludzie z mieczami, łukami, toporem... Poprzebierani, ze śpiworami, obwieszeni karimatami. Jakbym znalazła się w zupełnie innym świecie. Takim, w którym nikt nie przejmuje się tym, jak wygląda. Weselszym. Niemalże magicznym. A przypominam - jeszcze się nie zaczęło!

Kolejka po akredytacje nie była taka zła, jak nas straszono. Co prawda wlazłyśmy chyba nie w tą, w którą powinnyśmy, ale nikt nie powiedział nam złego słowa, kupiłyśmy wejściówki i dostałyśmy zestawy startowe. Porównałam zawartość naszych z zawartością zestawu Mikołaja - brakowało kuponów. Później przeczytałam, że i tak miałyśmy szczęście, bo niektórzy nie dostali informatorów, programów, czy kostek. Zabrakło nawet smyczy. Ja cieszyłam się, że mam Matt, której orientacja w terenie pozwoliła nam się nie zgubić (bo mi to i dołączone mapy by nie pomogły) :)


Później obdarowałam Matt kilkoma drobiazgami, w ramach przedwczesnych przeprosin za swoje marudzenie i zachowanie w ogóle x) I dostałam od niej K-9! Trochę popsuła niespodziankę, gdyż napisała mi wcześniej, iż takowego dla mnie zrobiła, ale wygląda jak świnka. Jak dla mnie bliżej mu już do szczurka, ale i tak uważam, że jest słodziutki, więc wara od mojego pieseczka!


Pierwszym punktem programu, który zaliczyłyśmy, była prelekcja Mikołaja na temat wielowymiarowości Tardis (choć ja z całego wykładu pamiętam tylko: "Jest inna prelekcja, o Doctorze Who"). Przygotowana była po prostu beznadziejnie x) Jej jedynym plusem był fragment odcinka z klasyków. Później prowadzący na milion sposobów powtarzali te same informacje, co przy trzecim razie już nudziło. Ale! Oto na którymś z kolei slajdzie pojawiły się Płaszczaki! Były to organizmy posiadające jedynie długość i szerokość, nie znały wysokości (co Wolf skomentował żalem, że musi padać im na głowy, bo pewnie nie mają sufitów). Płaszczaki zrobiły furorę, wszyscy się śmiali, ja się aż popłakałam. Tylko Mikołaj wyglądał na zirytowanego. Zastanawiam się również, czy jego niechęć do posługiwania się mikrofonem była spowodowana skojarzeniami z braniem do ust... A zresztą. Potem zorganizowali kalambury, ale nikt nie chciał rysować.

Z kolejnymi punktami miałyśmy spory problem, gdyż nie było wolnych miejsc. Była szansa, że gdżacze by nas nie wywalili, kiedy zajęłybyśmy miejsca na podłodze, ale moje plecy protestowały przeciw takiemu rozwiązaniu. Koniec końców, po krótkim spacerze między stoiskami wystawców (znalazłyśmy zakładki z Piątym i Szóstym Doctorem :) ), postanowiłyśmy udać się do szkoły, w której miałyśmy spać. Wcześniej słyszałyśmy, iż ma być otwarta od 13:00, ale kiedy zjawiłyśmy się na miejscu kilka godzin później, wciąż była zamknięta. A tłum pod drzwiami niebezpiecznie się powiększał. Z początku obserwowałyśmy wpuszczanie z daleka (nie z Daleka, a z pewnej odległości) i było całkiem zabawnie, ale kiedy przeniosłyśmy się już w tę masakryczną kolejkę, wszystkiego mi się odechciało. Zaczęłyśmy wątpić, że uda nam się znaleźć wolny choć metr kwadratowy, więc wzięłyśmy telefony w łapy - w rezultacie miałyśmy dwa inne miejsca, gdzie mogłybyśmy przekimać, ale jak okazało się kilka długich minut później, niepotrzebnie. Udało nam się wepchać do środka. Nie wiem, czy kiedykolwiek byłam tak szczęśliwa jak wtedy, gdy znalazłam pod ławką na korytarzu wolny kawałek podłogi! Matt postanowiła spać na ławce (i chyba spadła z niej tylko raz).

Szczęśliwie udało nam się wejść na warsztaty malowania henną. Wolf bardzo chciał, bo w opisie wyczytał, iż nauczymy się tworzyć smoka. I choć smoków nie było, byłam zadowolona. Przede wszystkim tym, że gdzieś się w końcu zmieściłyśmy x) Widać było, że prowadząca zna się na rzeczy i jest przygotowana. Matt stworzyła mi na łapie arcydzieło, o swoją łapę się bała. Zaczęłam bazgrać henną po programie i stwierdziłam, że miała rację x) Później i sobie namalowała mały wzorek. Na początku byłam ciut rozczarowana kolorem, ale ten na szczęście szybko zrobił się brązowy.


Utrzymuję, iż to gallifreyański wzór :P Mama w domu zapytała mnie, co to za kot, ale ona się nie zna. Chciałam go zmyć przed korkami, ale przestrzegam wszystkich, żeby nie byli takimi debilami jak ja i nie używali do tego pumeksu... x] Chyba, że lubicie mieć piekącą ranę jak po upadku na żwirową drogę. (A korki i tak w końcu odwołałam <facepalm>)

Spędziłyśmy kilka minut na koncercie Percival Schuttenbach. Nagłośnienie było kiepskie, ale muzyka zacna. I fajnie wyglądali na scenie.


Ostatnią piątkową atrakcją był LARP. Mój pierwszy LARP. Jeśli o to chodzi, to chyba również ostatni x) Nie twierdzę, że było źle, ja się po prostu do takich rzeczy nie nadaję. Fajnie było to obserwować, ale kiedy w końcu miałam wyjść na środek... Ostatni raz trzęsłam się tak na egzaminie z kombinatoryki. Rzecz tyczyła się wspomnień. Kiedy zobaczyłam ustawione w kółko krzesełka, powiedziałam, że jeśli to jakaś terapia grupowa, to się stąd zmywam. W sumie nie wiem, czemu tego nie zrobiłam. Albo nie oddałam miejsca komuś innemu. Prawdopodobnie zwyciężyła ciekawość. Moja postać i tak rozwaliła system. Terapeuci mieli niezłą zagwozdkę i nie udało im się mnie naprawić. Wspomnienia mojej towarzyszki również sprawiły im nieco kłopotów, ale bardziej przez fakt, iż jej postać była żonatą kobietą, a oni zupełnie nie mogli tego pojąć x) Pamiętajcie, że śmierć kota jest tragiczniejsza od śmierci żony, bo po żonie zostaje chociaż spadek. Szkoda, że Mistrz Gry i wszyscy gracze byli tak padnięci, że przerwaliśmy wcześniej, bo byłam niesamowicie ciekawa kolejnych części.

W sobotę nieco żeśmy się rozdzieliły. No, musiałam przecież dać Matt trochę odpocząć od mojego marudzenia. Chciałyśmy iść na różne prelekcje, w pewnym momencie postanowiłam po prostu poleżeć na korytarzu (wszak nie spałam już dwie doby), a potem znalazła fanów klasycznego Who i nie chciałam jej przeszkadzać. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że w pewnym momencie rozładował mi się telefon. Wiecie jak to jest szukać kogoś wśród 22 tysięcy osób? Ja już wiem i nie chcę tego powtarzać nigdy więcej...

Drugiego dnia moja pierwsza prelekcja dotyczyła serialu The Almighty Johnsons. Czuję się zachęcona do oglądania. Nordyccy bogowie - czego chcieć więcej? Trzymania się mitologii. Zostałam uprzedzona, że tak nie będzie. Prowadząca stwierdziła, że ten fakt może irytować, ale równie dobrze wyszukiwanie niezgodności może stać się niemałą rozrywką. Zdanie na temat fabuły: Axl Johnson w swoje 21. urodziny dowiaduje się, że jest reinkarnacją Odyna.


Następna prelekcja była o reklamach z bohaterami Gwiezdnych Wojen. Już pierwsza rozwaliła mnie na łopatki. C-3PO przyłapał R2-D2 na paleniu papierosów. Szczerze mówiąc, jedynie ta została w mojej pamięci, ale wiem, że inne również były zabawne, a cała prezentacja udana :P


Konkurs strojów był chyba najbardziej wyczekiwanym przeze mnie momentem. Nagłośnienie beznadziejne, prowadząca nie wymawiała "r", ludzie z przodu wszystko zasłaniali (jednego kolesia opierniczyłam, ale niewiele to pomogło), ale i tak mi się podobało. Żałuję tylko jednego: podczas całego Pyrkonu minęłam wiele fantastycznie przebranych ludzi, niektóre stroje były o niebo lepsze niż te prezentowane na scenie. Ponadto nagroda publiczności powinna być przyznawana jakoś inaczej, a nie przez głosy trzech losowo wybranych osób. Jestem przekonana, że gdyby głosowała cała publiczność lub przynajmniej jakaś jej większa część, pierwsze miejsce zajęłaby pani, której występ przełożono ze względu na problemy techniczne. Jej prezentacja była super zabawna i zebrała największe brawa. Dużym powodzeniem cieszył się Iron Man, mieliśmy ich całe stado. Wiedźmin podbił serca większości panien. Jasne, nieźle wywijał mieczem, ale pocałunek mógł sobie darować. Może przynajmniej zszedłby ze sceny z całym gardłem. Król Nazguli był super. Na scenie pojawiła się również mała dziewczynka, była przesłodka. Podobał mi się każdy strój, po którym było widać, że włożono w niego wiele pracy.

Doctorowy konkurs przywołał pod drzwi całą masę Whovian. Chcieli mnie zgnieść :< Zatrzęsienie fezów i muszek, Jedenastych było aż za dużo. Jeden z nich się wyróżniał. Koleś wyglądał dokładnie jak Matt Smith. Miał może nieco za mocno zarysowane brwi, ale kształt twarzy, ruchy ciała... Nie dziwne, że wszyscy chcieli z nim zdjęcie. Było kilku Dziesiątych, Tardis, River. Znalazł się nawet Cacti i Czwarty ze swoim szalikiem. Ubolewam nad tym, że prawie nikt nie rozpoznał Dziewiątego (bardzo fajne dziewczę z bananowymi kolczykami). Naprawdę miło było być wśród swoich. Zamienić z nimi choć kilka zdań o ulubionych serialach. A sam konkurs, no cóż. Pytania były różne, od banalnie prostych do arcytrudnych. Musieliśmy kilka razy poprawić Mikołaja, bo sam nie znał poprawnych odpowiedzi.

Później znowu udałam się na warsztaty. Pani pokazywała nam charakteryzacje z użyciem odlewów lateksowych. Na moich oczach zamieniła dziewczynę w pandę :3 Ma ciekawe portfolio. Przyjemnością było oglądanie jej w trakcie pracy. Później robiła komuś ranę na twarzy, a ja pogawędziłam sobie nieco z chłopakiem, który się do mnie przysiadł. Wszyscy tam byli tacy przyjacielscy!

Do tej pory nie mogę sobie wybaczyć, że nie wytrzymałam do 2:00 na prelekcję o porno parodiach, zwłaszcza, że nie udało mi się zasnąć gdzieś do 3:00 czy 4:00. Ale właśnie: przespałam 3 godziny! Co za sukces!

Niedzielę zaczęłyśmy wykładem o Star Treku. Podobali mi się ludzie w tych swoich mundurkach. I znowu podbito moje serducho sceną z serialu (mianowicie przyjacielskim klapsem w tyłek). Może jednak kiedyś obejrzę? Ponownie: ciekawie i zabawnie, choć o ST nie wiem praktycznie nic.

Strasznie przykro zrobiło mi się, kiedy Matt musiała już iść na ciapong. Znak, że Pyrkon się kończy. Że zaraz trzeba będzie wracać do domu. Żałuję, że nie odprowadziłam jej na dworzec (przepraszam!), ale ze mną pewnie by nie zdążyła. Hug i oto zostałam sama. W jednej chwili opuściły mnie resztki sił. Smutno. Zaczęto sprzątać, powoli zbierali wszystko z wystaw, ubywało ludzi.

Udałam się jeszcze na panel o Hannibalu. Było smacznie. Suchary to jedne z moich ulubionych żartów, a suchary fandomowe zawsze poprawiają mi humor. Prowadzący zastanawiali się m.in. dlaczego jara nas zło.

Co do prelekcji, wiem, że byłam na jeszcze jednej po angielsku, ale nie pamiętam nawet, w który dzień się odbywała. Była o Doctorze, a Matt zjawiła się na niej wcześniej niż ja, co sugeruje sobotę. Chyba nic z niej nie pamiętam x|

Pomiędzy tym wszystkim zwiedzałyśmy stoiska wystawców. Niektóre były cudowne, inne mniej, ale na każdym jednym szło znaleźć coś dla siebie. Matt chciała sprzedać nerkę - nie tylko dlatego, że wszystko było drogie. Wszystkiego było po prostu mnóstwo. A ile wilków... Książki, koszulki, torby, kubki, przypinki, biżuteria, plakaty, czapki, miecze, maski, gry, komiksy, figurki... Wszystko, wszystko, wszystko! Naprawdę, nic tylko siąść i płakać, że nie stać cię na te wszystkie cudowności. Jeśli coś nam się spodobało, a nie było nas na to w danej chwili stać, zbierałyśmy ulotki i wizytówki. Mam ich całą masę.

Najciężej było mi przejść obok stoiska z koszulkami The Mountain. Widzieliście kiedyś ich nadruki? Ja ich pożądam, kocham i pragnę. Podziemne Pracownie miały tyle zamówień, że nie nadążały z drukowaniem. Ogromny plus za to - mieli drukarkę i potrzebny sprzęt, widziałam jak powstaje moja koszulka z Grumpy Catem. Przepiękne wyroby ze skóry. Unikalne gadżety. Fandomowe spódnice, śliniczaki, torebki na pasku. Gadżety geekowe. Sklep Maginarium, który Wolf przechrzcił na Waginarium... Biżuteria (Matt kupiła kota, Wolf mierzył smoka). Steampunk. Maskotki. I wiele, wiele więcej.

Oglądałyśmy budowle z Lego, makiety statków kosmicznych, zdjęcia, obrazy. Zajrzałyśmy do pokoju z karaoke i games roomu. Odpuściłyśmy sobie komiksy (a szkoda) i mangę.


Co ja Wam będę więcej gadać. Było zajebiście, mimo kilku niedostatków, które wcale nie wpłynęły na całość konwentu. Nikt mi nic nie ukradł, a przecież moje rzeczy leżały pozostawione samym sobie przez większość czasu. Mam kilka przypinek, naszywkę i plakat z wilkiem. Spotkałam dawno niewidzianą znajomą i pierwszy raz w życiu spałam w śpiworze. Nie chciało się spać, nie chciało się jeść. Zmokłam, przeziębiłam się i wszystko mnie bolało, ale byłam tak cudownie szczęśliwa!

Nie chodzi o prelekcje, panele, czy zakupy. Ta atmosfera. Ci wszyscy ludzie. Bajka. Magia.

Już mogę chodzić. Chcę jeszcze.

4 komentarze:

  1. Fajny tekst. Mimo ogromnej długości czyta się go bardzo przyjemnie i wartko. Co do samego konwentu - chciałbym tam być. Brzmi, jakbyś spędziła świetny czas i było bardzo dobrze. Mam do Ciebie pytanie - wybierasz się na toruński Copernicon?

    Pozdrowienia,
    Affciu

    P.S. Usunąłbym emotikonki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komplement. Jak znajdę fundusze i czas, czemu nie? Nigdy nie byłam w Toruniu :)

      Emotikonki zostają, a już Ci tłumaczę dlaczego. To nie formalna recenzja, a jedynie mój blog. Nie zamierzam tego nigdzie publikować, jedynie spisywałam swoje odczucia. Praktycznie każdy mój tekst ma stos emot, które bądź co bądź pomagają w wyrażaniu tego, co mam do przekazania. Bez emotek tekst nie byłby całkiem "mój" ;)

      Usuń
  2. "Matt postanowiła spać na ławce (i chyba spadła z niej tylko raz)" - dziwne, że ja przy tym nie spadłam X)
    He, te twoje gallifreyańskie wzory naprawdę wyglądają jak kot! Kocie, gallifreyańskie wzory :3

    He, znam to uczucie, kiedy zmokniesz/przeziębisz się/jesteś głodna, a mimo to jest fantastycznie ;) He, jak mnie przed koncertem Pet Shop Boys głowa bolała..!

    A ikonki są fajne. W swoich recenzjach, jeśli są "moje", a nie takie "oficjalne" też ich pełno walę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę wyglądają, nie przeczę. Może to kubistyczny kot? ;)

      He, dlaczego nadużywasz "he"? :P

      Musisz mi kiedyś opowiedzieć o tym koncercie.

      Ikonki są super :3 x) :* <3 (o ile się ich nie nadużywa, jak tu obok <-)

      Usuń